Ariana | Blogger | X X

Strony

29.12.20

Relacje

Andrey Ignatovich

Ojciec | 57 lat | Po drugiej stronie

" Zabawne, jak łatwo szklana butelka i trochę taniej wódki może zmienić kochającego człowieka w opętaną szałem alkoholizmu bestię. Czy w ogóle pojmował, kogo tak naprawdę atakuje? Czy widział w nas swoich wrogów, jakich miał wielu przez swoje wybory życiowe?"

Yuliya Sokolova

Matka |53 lata | Mińsk, Białoruś

" Chciałbym jej wybaczyć te wszystkie lata milczenia, niemego przyzwolenia na to, co się działo w domu. Chciałbym uwierzyć w jej wyjaśnienia, że ona sama także bała się Andreya. Ale nie mogę. Nie potrafię. Nie po tym, co się stało. Po tych gorzkich słowach, jakie powiedziała przed moim odejściem."

Mikalaj Ignatovich

Starszy brat |31 lat | Mińsk, Białoruś

"Czasami trudno mi przypomnieć sobie jakiekolwiek szczęśliwe chwile, jakie razem przeżyliśmy. To, co się wydarzyło, przyćmiewa naszą przeszłość. Może to lepiej. Jeśli pamiętałbym, ile rzeczy dla mnie zrobił, a ja potraktowałem go w taki sposób... Nie wiem, czy byłbym w stanie sobie wybaczyć. Czasami niewiedza jest lepsza, daje chociaż człowiekowi ten spokój ducha, nawet jeśli tylko pozorny."

Krykun

Przyjaciel | 3 lata | Melvern, USA

" Lubię krzyczeć. On też lubi. Krykun wcześnie kładzie się spać i wstaje wraz ze wschodem słońca. Ja też tak zazwyczaj robię. Mam powiązania z mafią, on chyba przewodzi całemu gangowi gołębi, który każdego południa zbiera się na parapecie obok jego klatki. Ta przyjaźń była nam pisana."

29.12.20

Ruvik - KP

https://i.imgur.com/AgDq0y3.jpg

RUVIK DIMITRIJ SHELGYN
DATA I MIEJSCE URODZENIA 6 GRUDNIA 1993, PETROVICHI, BIAŁORUŚ
WIEK 27 LAT
ZAWÓD DETEKTYW
ORIENTACJA PANSEKSUALNA

Historia

Gospodarstwo nigdy nie wyróżniało się na tle innych, znajdujących się na obrzeżach małego białoruskiego miasta Petrovichi. Ot, kilka zabudowań, skrawek pola za największą stodołą, pies uwiązany na krótkim łańcuchu do zrobionej z kilku zbitych desek budy. Gdy wprowadziło się tam młode jeszcze małżeństwo Ignatovich, według sąsiadów przynieśli oni przyjemną woń nowości oraz ducha wielkiego miasta, z którego oboje pochodzili. Plotki głoszą, że nic nie zapowiadało tego, co się miało wydarzyć w przeciągu kolejnych trzydziestu lat. Oboje wyglądali na szczęśliwych, normalnych. To właśnie te pozory stały się najbardziej mylące.
Trudno ustalić dokładny moment w historii rodziny, gdy utkana z kłamstw i złudzeń bańka ostatecznie pękła. Z dużą dozą prawdopodobieństwa przypadł on na moment, w którym po narodzinach najstarszego z synów Andreya i Yulii, Mikalaja, okazało się, że zarobki z pracy w hucie nie są wystarczające do utrzymania rodziny. Zaczęły się kłótnie, dyskusje, próby dorobienia na boku. W końcu przyszedł ratunek. Propozycja prostej roboty, wystarczyło bowiem przewieźć ciężarówkę z ukraińskimi kobietami przez granicę, przez Polskę Ludową, do NRD. I ta decyzja zapieczętowała los Andreya, bowiem według ukochanej "w chwili, gdy usiadł za kierownicą tamtego auta, przestał być tym samym człowiekiem". Przez kolejne lata mężczyzna coraz bardziej zagłębiał się w przestępczy półświatek Białorusi, stopniowo zyskując uznanie wśród członków mińskiej mafii. Ciężar sumienia mężczyzny wywarł niemały wpływ na jego psychikę, popychając Ignatovicha do sięgania po kolejne używki. W kuchni i dziennym pokoju gospodarstwa coraz częściej na stołach i blatach pojawiały się puste opakowania po papierosach czy puste butelki. Coraz rzadziej mężczyzna spoglądał na swych synów, krążą plotki, że nie zauważył nawet narodzin drugiego i ostatniego z nich, Dimitrija, urodzonego pod osłoną nocy na poddaszu. Zaczęły się codzienne awantury. Andrey tłumaczył wszystko potrzebą wychowania nieposłusznych dzieci. Na ścianie przy pokoju chłopców wisiał regulamin, napisany któregoś wieczoru koślawym pismem z rogiem zabrudzonym alkoholem. Poniżej na wbitym gwoździu wisiał skórzany pas, podobno należący kiedyś do dziadka Vadima. Procesowi "wychowania" podlegała cała rodzina, niezależnie od wieku. Panowała zmowa milczenia. Yuliya tłumaczyła z uśmiechem sąsiadom, że siniaki na jej skórze powstały, gdy spadła z drabiny podczas pracy w ich małym sadzie, a Mikalaj powtarzał nauczycielom wyuczoną formułkę o wypadku podczas jazdy na rowerze, gdy po raz kolejny przychodził do klasy z owiniętą bandażem ręką. Tylko Dimitrji jako jedyny zwierzał się starszej sąsiadce z gospodarstwa obok, pchany typowo dziecięcą szczerością. Pewnego dnia nawet milicja postanowiła zjawić się u progu domu małżeństwa, niczego nie znajdując. Wizyta ta skutkowała prawie półmiesięczną śpiączką ledwie sześcioletniego wtedy dziecka, którego wiotkie ciało Yuliya zmuszona była wręcz wyrwać z rąk wściekłego męża. Ta chwila była przełomem w życiu, czy raczej rozwoju chłopca, bowiem ten od tej chwili zaczął zachowywać się zupełnie inaczej. Z uśmiechniętego dziecka stał się wycofanym malcem, warczącym jak pies i gryzącym, gdy tylko dłoń ojca znajdowała się w jego pobliżu. Zaczął kulić się na krześle, a także dygotać w najmniej spodziewanych momentach. Z upływem lat odruchy stały się mniej widoczne, dzięki czemu młody chłopak mógł wstąpić w poczet uczniów Szkoły Policyjnej. Decyzja ta spotkała się z dużą dezaprobatą ze strony Andreya, obawiającego się, że z tego powodu przestępstwa, jakich się dopuszczał, ujrzą światło dzienne. Jego syn miał zupełnie inny plan. Wystarczyło bowiem dosypanie do otwartej butelki w kuchni nieco przemysłowej trutki na szczury, wykradzionej z budynku szkoły. Później wszystko potoczyło się szybko. Śmierć tyrana we własnym fotelu, przeprowadzone pobieżnie dochodzenie, bowiem winny znalazł się niezwykle szybko. Do tego momentu Dimitrij pamięta widok Mikalaja, wyprowadzanego z domu w zimną noc. I jego słowa, które spisał na początku dziennika.
"Żyj za nas obu, Dimi."
Opuścił rodzinne strony kiedy tylko miał taką możliwość. Będąc znanym ze swego talentu detektywistycznego, udało się mu zdobyć pracę w Nowym Świecie, miejscu, gdzie podobno spełniają się ludzkie marzenia. Tam przyjął nowe imię - Ruvik Shelgyn. Byleby tylko zapomnieć o przeszłości.

Charakter

Widząc sunącą się korytarzem chudą sylwetkę Słowianina, jego zapadnięte policzki i niedbale ułożone włosy, trudno oprzeć się wrażeniu, że ma się do czynienia z kimś, kto przegrał walkę ze złośliwym światem i poddał się po prostu jego biegowi. Tym bardziej mniej skłonnym jest się do uwierzenia, że to właśnie ten człowiek kryje w sobie bystry umysł geniusza, znanego z talentu do uzyskiwania informacji czy poszlak, czasami w nie do końca zgodny z prawem sposób. Niektórzy złośliwie mówią, że nawet jeśli ktoś twierdzi, iż nie popełnił przestępstwa, wścibski detektyw odnajdzie na niego nawet najdrobniejszy dowód. Z tego powodu często spotyka się z krytyką ze strony współpracowników, bowiem niektóre rzeczy powinny pozostać nieukryte, a osoby - zostawione w spokoju. Nie mówiąc już o ogólnym wizerunku policji, który według spekulacji może ulec pogorszeniu. Bowiem co mogą pomyśleć postronni obserwatorzy, kiedy dostrzegą mundurowego z uchem przy drzewie czy zawzięcie przeszukującego piasek nad rzeką?
Pomimo tego, część policjantów czerpie specyficzną przyjemność z przebywania w towarzystwie ekscentrycznego Shelgyna podczas przerw, nawet jeśli ten czasami potrafi się w jednej chwili zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Niczym dziwnym na białoruskiej komendzie było znajdowanie we wspólnej kuchni fragmentów porozbijanych kubków po kawie, a później odnajdowanie mamroczącego pod nosem przekleństwa Ruvika, który w łazience starał się opatrzyć pokrwawione dłonie. Nowym mówiono, że do detektywa należy się przyzwyczaić, głównie do jego napadów złości czy szorstkiego odzywania się, nawet jeśli kilka minut wcześniej żartował bez większych problemów. Do chaosu, jaki zostawia za sobą, czy to na biurku, czy nawet w domu, gdzie na próżno dostrzec jakikolwiek wzór, przynajmniej dla zwykłego szarego człowieka. Może to właśnie jest ta jedyna, najlepsza metoda - przyzwyczaić się do Shelgyna i jego inności. Taką taktykę wielu przyjmuje, nie chcąc za bardzo zagłębiać się w istotę problemu.
Ten natomiast naturę ma złożoną, odbijającą się na zachowaniu, jak i charakterze Białorusina. Czasami drży w nieoczekiwanych momentach czy nieruchomieje, spoglądając beznamiętnie w dal. Demony przeszłości nadal trzymają duszę mężczyzny w swych szponach, nie pozwalając mu postąpić ku lepszym dniom. Nadal spotkać można się z momentami, gdy pchany dawnymi odruchami, warczy na drugą osobę w obawie przed skrzywdzeniem. Jak za czasów dzieciństwa.

Inne

Za swego rodzaju centrum operacyjne Shelgyna uznać można jego niewielkie, bo dwupokojowe mieszkanie. Zazwyczaj równie zaśmiecone jak biurko, jest zaraz po pracy jednym z trzech miejsc, gdzie napotkać można detektywa (trzecim jest lokalny sklep osiedlowy, zawsze zaopatrzony w przypominające papierosy gumy do żucia). Oprócz szczególnych okazji, raczej na próżno szukać go w innych miejscach, chociaż wprawione oko dostrzeże, że rutyna mężczyzny zmienia się każdego dnia. Dlaczego? Najpewniej, aby zmylić wyimaginowanych wrogów, którzy zdaniem Białorusina czają się na każdym kroku i czekają tylko, aż ten straci na chwilę czujność, aby go zaatakować.
Warto wspomnieć także o dzienniku, skrzętnie chowanym przed spojrzeniami obcych. Nie jest do końca pewne, co znajduje się tam oprócz pisanej często na skrawkach papieru poezji. Być może znajdujące się tam rzeczy nieważne dla innych, bliskie jedynie sercu Słowianina. Może też skrywają tajemnice na temat spraw zupełnie przekraczających rozumienie szarych ludzi.

21.3.20

Duszek

Czasy się zmieniają.
Czuć w powietrzu napływ nowych energii, mocy, dusz, istot, przybywają ze wszystkich stron świata. Z zimnej północy, dusznego południa, niezbadanego zachodu, a i jakże - bardziej ujarzmionego wschodu. Wszystko to wdziera się na stare tereny, przebudza trwające w przeszłości osobniki, głosząc przybycie nowych rządów, zmian.
Rodzi się w takich wypadkach jednak pytanie, czy zmiany zawsze są dobre? Czy przypadkiem pod powłoką słodkich obietnic, materiał kłamstw nie skrywa nieco ciemniejszego oblicza nurtu?
Jednak czy można zrobić cokolwiek - pojawia się myśl - aby odsiać nasiona nieprzyjemnych konsekwencji, wewnątrz podgniłych od żałości i gorzkiego posmaku decyzji, od tych dobrych, tych, dzięki którym może wzrosnąć nowe, lepsze jutro?

— Agrest?
Ucho Ducha uniosło się leniwie i poruszyło jakby pod wpływem wibracji, spowodowanych przez czyjś głos. Nie kojarzył tego delikatnego tonu, jak już to jedynie jako cień, ukryty gdzieś z tyłu zaspanego umysłu. Bowiem był tego pewien, musiał być poranek. Pamiętał, że poprzedniej nocy legł późno w jakiejś opuszczonej norze, a w tym momencie, gdy ktoś poszukiwał Agresta, kimkolwiek on był, czuł się, jakby ledwie co zamknął zmęczone oczy. Z powodu irytacji cichy warkot opuścił trzewia basiora. 

A gdyby tak zostać heroldem zmian? Kimś, kto będzie podążał na czele frontu, oznajmiając wszem i wobec przybycie czegoś nowego? 
Rola brzmiała kusząco. Bowiem kto by nie chciał dostawić kilku cegiełek do fundamentów przyszłości, ba, zbudować ją!
Tylko środków brak, podszeptuje złośliwa, szara rzeczywistość. Jako zwykły pionek na politycznej planszy jedyne, co można zrobić, to obserwować. Bądź znaleźć okazję, aby zasiąść na miejscu tego, kto kontroluje grę.

— Tutaj jesteś. Musimy porozmawiać.
Jak bardzo chciałby powiedzieć, że nie, nie muszą porozmawiać, powód, dla którego cokolwiek miałoby się ze strategiem aż tak pilnie skontaktować, zainteresował go. Wbrew pozorom, a raczej zdaniu opiekuna Ducha, był stworzeniem ciekawym, zawsze chętnym do wysłuchania najnowszych wieści. Dlatego łaskawie otworzył oczy, uniósł łeb, zmierzył spojrzeniem rudą sylwetkę wadery, jaka zsuwała się po nieco stromej ścianie do środka, do nory. Wilk uderzył z lekka ogonem o ziemię, wzbijając w powietrze niewielki obłok kurzu. Od razu spróbował utworzyć most z umysłem nieznajomej, tak, jak już to miał w zwyczaju, jednak ku najszczerszemu zdziwieniu basiora do niczego nie doszło. Jeszcze nikomu nie udało się oprzeć jego zdolności, coś więc musiało być specjalnego w wilczycy, bądź to Duch się już starzał. Chociaż tą drugą możliwość wkrótce odrzucił.
— Dobrze — Przybyła powiedziała z wahaniem w głosie, być może nieco zbita z tropu brakiem werbalnej reakcji — Potrzebujemy ciebie, alfy. Teraz, w tym momencie. To pilna, delikatna sprawa.
Po raz kolejny tylko uniósł delikatnie uszy na znak zaciekawienia. Nie odezwał się. Trudno mówić, kiedy od urodzenia jest się niemową, czyż nie? Zdawało się mu, że raczej odpowiednia część watahy o tym wiedziała. Widocznie, nie ona.
Nie Kara.
Imię to wpadło do głowy Duchowi wraz z wizją, jakiej był pewny, że nigdy na swe własne oczy nie doświadczył. Futro wzdłuż kręgosłupa stratega nastroszyło się.
— Co? — Szybkie stwierdzenie wydostało się z jego pyska, odbiło się przytłumionych echem od ścian, jakby chciało jeszcze bardziej podkreślić właścicielowi głosu, co się stało. Chaos myśli dobił basiora na tyle, że jedyne, co przez kolejną minutę robił, to energicznie rozglądał się na boki. Analizował sytuację. Nietypową, dziwną. Nową. To nie był on. Albo w ciągu jednej nocy w jaskini jego futro wybrudziło się tak, że stało się szare, albo..
— Agreście, to sprawa niecierpiąca zwłoki..
— Zamilcz — "Agrest" posłał zdenerwowane spojrzenie Karze, które w innym wypadku byłoby w stanie ciskać piorunami. Następnie odetchnął. Kilkukrotnie, głęboko, nie zwracając uwagi na rudą waderę, posłusznie czekającą na niego z nieco podkulonym ogonem.
Już to robiłeś. To nic takiego. Udawanie kogoś, kim nie jesteś - zostałeś do tego stworzony!
— Wybacz. Miałem.. Ciężką noc — Cień uśmiechu pojawił się na pysku Ducha. Czas rozpocząć grę pozorów. Przecież ostatnie, czego by chciał to to, aby ktoś rozpoznał go... Przedwcześnie. Sięgnął myślami w głąb ciała, w jakim się znajdował. Przypomniał sobie przeżycia, co ważniejsze osoby, imiona. Dreszcz ekscytacji wstrząsnął jego ciałem. Czy tego właśnie nie pragnął - zostania przywódcą? I teraz, jakby jakieś siły przeznaczenia w końcu postanowiły mu wynagrodzić te wszystkie okropne lata..
— Rozumiem.. — Kara nadal się wahała. Było to słychać w jej głosie. Wkrótce postanowiła powrócić do swej profesjonalnej formy - odetchnęła, wyszła za "Agrestem" na zewnątrz, odchyliła nieznacznie łeb ku górze, gdy chłodny wiosenny wiatr przeczesał ich futra. Duch poczuł na sobie jej spojrzenie. Nie odwzajemnił go.
— A więc, co jest taką "naglącą sprawą", jak to określiłaś? — Nadal napawał się brzmieniem głosu. Nawet jeśli nie należał do niego, przyjemnie było czuć wibracje mu towarzyszące w swej piersi. Było to ciekawsze przeżycie niż ciągłe przekazywanie myśli czy innych obrazów, gdyż słowa w ten sposób prezentowane mogły docierać do większej grupy osób na raz. To skutecznie ułatwiało konwersację.
— Znaleźliśmy kogoś na skraju naszych terenów. Przy granicy — Kara zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę, gdzie zarówno Agrest, jak i Duch wiedzieli, znajdują się sporne miejsca pomiędzy lokalnymi watahami. Nie chcąc zostawać w tyle, strateg potruchtał na czubkach palców za stróżem.
— I poprosił akurat o audiencję u alfy? — Basior zaśmiał się szczekliwie, przez co wilczyca zerknęła na niego z lekka przez ramię.
— Audiencję? Nie nazwałabym tego w taki sposób. Nie jesteśmy pewni, co mamy zrobić. To delikatna sprawa, jak wspominałam.
— Pamiętam — Jakby automatycznie wilk naznaczył to słowo nutką wyższości. Przez głowę przeszła mu myśl, że chyba on i Agrest, prawowity właściciel ciała, nie są aż tak różni. Być może to były tylko pozory. Ale gdyby jednak udało się Duchowi utrzymać je jak najdłużej..


Kiedy przybyli na miejsce, pierwsze, co się rzuciło w oczy nowemu alfie był fakt, jak wiele wilków czaiło się pomiędzy drzewami, czy, już bardziej ostentacyjnie, starało się podejrzeć, czym zajmują się strażnicy. Duch powiódł po nich czujnym spojrzeniem.
— Co oni tu robią? — spytał Kary, która na to zwolniła, aby zrównać się ze spokojnie już idącym basiorem.
— Część została zapewne wezwana przez straż — Ruda wilczyca skinęła z lekka łbem w stronę skrzydlatej samicy, obok której stał opiekun z młodszych lat Ducha. Strateg szybko odwrócił wzrok od Vitale, skupiając się na grupie przed sobą.
— Przegoń resztę. Asherę i psychologa też.
— Na pewno? — Kara zawahała się na krótką chwilę, przez co skupiła na sobie uwagę "Agresta".
— Mam się powtórzyć? — wyrwało się mu tonem, jaki zapewne nigdy w takiej sytuacji nie wydobył się z pyska alfy. Z tego powodu zacisnął szczęki i jedynie postąpił między zebranych, klnąc na samego siebie, na emocje, którym tak łatwo się poddawał. Czuł, że te go jeszcze kiedyś złożą do grobu.
Ujrzał przed sobą widok nadzwyczaj prosty. Okazało się bowiem, że trójka wilków, szeregowych, jak mu się zdawało, odgradzała od oczu gapiów burą wilczycę, która z lekko podkulonym ogonem słaniała się na chudych łapach. Za nią - dwa szczenięta, równie ciemne jak matka, wodzące głodnym, ale też wystraszonym spojrzeniem po obliczach wyniosłych basiorów.
— I to jest ten problem? — Duch żachnął się cicho i usiadł na listowiu. Siwy samiec po prawicy alfy przytaknął łbem.
— Podczas polowania się na nią natknięto. Najpewniej próbowała przeskradać się przez nasze tereny, może się osiedlić. Nie wiadomo. Nic poza prośbami o pomoc nie mówiła.
— Ona i szczenięta?
— Podobno jeszcze jedno było — Złotawy basior, większy od "Agresta", rozciągnął się. Duch zaczynał mieć wrażenie, że wilk miał ciekawsze miejsca niż to, w jakim się znajdował. Bądź po prostu był już zniecierpliwiony — Ale padło gdzieś tam, w dole.
— To przykre — skomentował strateg tonem, do którego daleko było do rzeczywistego współczucia. Zabrakło go również w spojrzeniu, jakim obdarzył wilczycę, łypiącą na nich z dołu — Jaką mamy pewność, że nie jest szpiegiem od tych z Jabłoni?
Kątem oka zauważył, jak Leo pochyla się nad brązową wilczycą, jak wymieniają się spostrzeżeniami. Kuraha milczał, być może nie miał nic do powiedzenia lub uznał, że lepiej będzie, jak przemilczy pewne sprawy. Czyżby coś ukrywał?
— Czyli nie wiecie — skwitował przywódca, by później pokręcić łbem z wciąż obecnym uśmiechem na psyku. Był już upity władzą, omamiony jej cudownym posmakiem. Opętany wizjami, że może zrobić co chce.
— Czyli mamy ich odesłać? — Leonardo obrócił się w stronę szarego basiora, który tylko przymknął oczy i wystawił pysk w stronę wychodzącego zza chmur słońca.
— A idź ty, głupi. Aby powiedziała im o naszej watasze? O tym, ilu z nas się chowa w tych lasach? Przecież wszystko widziała.
— Sądzę, że raczej i tak prędzej czy później by się tego dowiedzieli. Bez przysyłania nam wygłodzonej, zmęczonej wilczycy ze szczeniętami — Wadera postanowiła zabrać głos, wychodząc nieco przed szereg — Proszę wybaczyć moje słowa, ale mam wrażenie, że jakby chcieli nas szpiegować, znaleźliby lepsze sposoby. Powinniśmy okazać łaskę, przyjąć ją. Mięsa wystarczy..
— Nie — "Agrest" nadal nie otwierał oczu. Począł nawet delikatnie poruszać się w przód i w tył — Lepiej, żeby to było "później", informacje są ważne. I tak, bylibyśmy w stanie ich utrzymać. Ale po co? Większym aktem łaski będzie ukrócenie jej cierpień. Męczy się, ma dwójkę szczeniąt przy sobie. Doprowadzenie jej do stanu użyteczności zajęłoby zbyt długo. To nie jest... opłacalne. Za to młode..
Zapadła cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem wilczycy, do której dopiero po chwili dotarły słowa szarego basiora. Duch wciąż napawał się przyjemnym uczuciem w swym sercu. To, doprawdy, był przyjemny dzień. Chyba tak dobrego nie miał od lat.
— Czy sugerujesz..? — Kuraha poruszył łapą tak, aby "Agrest" zbudził się przez głuche tupnięcie. Nie obyło się bez długiego westchnięcia.
— Matki się pozbyć, szczenięta przysposobić do służby wojskowej. To chyba logiczne.
— Nie możemy zabić niewinnej istoty!
— Laponio, możemy. I zrobimy to. Leo, poślij po któregoś z profesjonalistów — Duch wycofał się, nie oglądając się na reakcje podwładnych. Jego uwaga została przykuta przez błękitną sylwetkę, prawie zlewającą się z pniami drzew. Podświadomie ciało stratega zaczęło kierować się w ślad za ulotną postacią. Nie musiał jej znać, by wiedzieć, że to ktoś spoza tego wszystkiego. Ktoś ponad wydarzeniami, czasem, częściami układanki znanej jako codzienność. Imię ponownie zapłonęło w umyśle alfy złotymi zgłoskami.
Zatrzymali się na skale. Ptak na górze, patrząc na szarego wilka, jaki położył łapy na nieco chybotliwym kamieniu. I tak trwali przez dłuższą chwilę, w ciszy, wpatrując się sobie w oczy.
— Jesteś zadowolony ze swojej decyzji? — Mundus poruszył z lekka skrzydłami. Duch natomiast opuścił uszy. Nie lubił, kiedy ktoś kwestionował jego wybory.
— Tak należało zrobić. Nie było innej możliwości.
— Na pewno nie było? — Ptak odwrócił łeb w stronę rozciągających się pod nim stepów. Z tej perspektywy cała okolica była doskonale widoczna. Sam strateg również się o tym przekonał, kiedy kilkoma susami dołączył do rozmówcy.
— Zrobiłem to dla dobra ogółu.
— Przelałeś krew...
— Dla innych. Tak. To źle? — Duch zerknął na Mundusa.
— Nauczono cię, aby uważać takie rzeczy za dobre. Czy raczej, za nie - zło.
— Być może. Co byś zrobił na moim miejscu? Jaką podjąłbyś decyzję? Pozwoliłbyś jej żyć? Puścił? I tak pewnie by zginęła, za ucieczkę, za zdradę, cokolwiek. Dałem jej spokój ducha, że szczenięta będą bezpieczne. Okazałem jej dobroć. Łaskę. Zrobiłem to, co należało!
— Na twoim miejscu zrobiłbym to, co powinno być uczynione już dawno — Mundus, głos rozsądku, sumienie odwróciło się na pięcie. Strateg usłyszał, jak kilka kamyków spada w dół, gdy ptak zsunął się po skale — Zostawiłbym ojca za sobą. Jego sposoby na życie, metody. Odnalazłbym siebie w chaosie, jaki stworzyłeś, gdy jak szczeniak we mgle szukałeś czyjejkolwiek aprobaty.
Wkrótce został sam, wpatrujący się w horyzont, w zachodzące słońce. Zdawało się mu, że promienie chowającej się gwiazdy zalewają dolinę falami czerwieni. Zupełnie jakby stepy spłynęły krwią. Najpewniej wtedy pierwsza samotna łza zniknęła w białym futrze.

Koniec.

14.12.19

Yoruś

Yoru Jun CrowleyYour friendly fox from the neighborhood
Jak opisać Yoru?
Wszystko zależy od osoby, której się o to spyta. Jedni określają go jako "tego uśmiechniętego chłopaka z serwisu na rogu", jaki z chęcią zajmie się zniszczonym sprzętem. Inni natomiast, już mniej przyjaźnie do Lisa nastawieni, wolą nazywać Yoru "dzikusem z lasu, znoszącym do mieszkania podejrzanie duże ilości pudeł". Która ze stron ma rację to kwestia sporna. Sam Japończyk preferuje nie opowiadać o sobie zbyt wiele. Dlaczego? Na to pytanie tylko lekko się uśmiecha. Bowiem niektóre rzeczy lepiej pozostawić bez odpowiedzi.
Pochodzenie Lasy na wyspie Sikoku, Japonia Rasa Odmiana kitsune - japońskiego złośliwego ducha, przyjmującego zarówno postać lisa, jak i człowieka z cechami tego zwierzęcia, o wdzięcznej nazwie nogitsune. Wiek 578 lat Zawód Pracownik serwisu komputerowego przy centrum, wieczorami freelancer Motto życiowe "Wszyscy jesteśmy szaleńcami. Jesteśmy niemogącymi zaznać spokoju upiorami, które nie potrafią odnaleźć drogi do domu." ~ Jo Nesbø
Inne:  Głos - Relacje - Trivia - xxx
Emme

6.11.19

***

Sengo Allandel
Death doesn't discriminate between the sinners and the saints.
Przesuwająca się po chodniku smukła sylwetka skupia na sobie uwagę i spojrzenia zarówno ludzi, jak i mieszkańców nadnaturalnego świata. Bowiem nie sposób jest przejść obojętnie obok wysokiego elfa, z opadającymi na ramiona w formie srebrzystej kaskady włosami oraz dumnym spojrzeniem burgundowych oczu, jakie łypią drapieżnie w nocy z ciemnych alejek. Do tego ciemne materiały, okalające Sengo, nadając mu wygląd upiora, który niedawno przebudził się ze snu w zimnym grobie. Może coś z tych przypuszczań ma w sobie z prawdy. Coś jest nie do końca takie, jakie powinno być w tym czarowniku, tak zachłannie zagłębiającego tajniki czarnej magii. Sabatu nie posiada, a przynajmniej - już nie. Nie przepada mówić o swojej przeszłości. Część rzeczy powinna zostać zapomniana, raz na zawsze. Uwielbia jednak zbierać sekrety innych. Czy jest coś lepszego niż pozornie bezużyteczny skrawek informacji, który można wykorzystać w przyszłości przeciwko drugiej osobie?
Emme

5.9.19

Mieszkańcy lasów, gór i jaskiń. Dywagacja o rasach elfickich - Część I

   Odwiedziwszy ubiegłego roku Puszczę Dziesięciu Głosów dane było mi natknąć się na małą osadę Ri'aevów, znanych powszechnie pod mianami leśnych elfów, Leśników bądź Leśniaków oraz Długousznych ze względów opisanych w dalszej części tego dokumentu. Spotkałem się z niemałym zaskoczeniem, gdy kapłan przewodzący jedną ze społeczności, będący wiekowym już Ri'aevem, po krótkiej rozmowie wyraził nie tylko zgodę na przeprowadzenie badań, ale również zaaprobował moją decyzję o oczyszczeniu imienia evów. Nie chcąc zwlekać z rozpoczęciem obserwacji, rozłożyłem swoje stanowisko na skraju osady. Już tego samego wieczoru dane było mi przekonać się na własnej skórze, że Leśniacy odznaczają się niezwykłą ciekawością do świata, bowiem gdy tylko wyszedłem z namiotu, aby nabrać wody z lokalnej studni, przegnałem tym grupę młodych elfów, maluchów wręcz, które siedziały na gałęzi drzewa ponad moim stanowiskiem. Wszelkie próby zachęcenia dzieci do przeprowadzenia rozmów zakończone zostały niepowodzeniem, gdyż kiirzy, jak zasłyszałem z ust starszych elfów leśnych,  na wzór wilczych szczeniąt uciekały, aby później powrócić, chcąc zdobyć jak najwięcej informacji na mój temat. Postanowiłem nie zwracać na nie większej uwagi, zauważając, że wtedy co odważniejsze dzieci zeskakiwały z korony na niższe gałęzie, po czym zaglądały przez rozchylone płachty namiotu do środka. Mimo obaw, iż mogę powrócić do splądrowanego namiotu, skierowałem się w stronę studni, obserwując zachowanie mieszkańców osady. Tak, jak mówi wielu ludzi, leśne elfy są bardzo otwarte, momentami nawet jowialne, zwłaszcza po kilku kieliszkach alkoholu, produkowanego z roślin podobnych do naszych dyń, jakich całe pola widziałem w drodze do tego miejsca. W smaku jest ono, bowiem zostałem wręcz zmuszony przez przemiłą właścicielkę maleńkiej karczmy do spróbowania trunku, połączeniem znanej derraeńskiej wódki oraz słodkiego owocowego posmaku. Wywar jest jednak tak mocny, że musiałem odmówić kolejnej porcji, co spotkało się ze śmiechem zebranych gości. Ostatecznie, udało się mi dotrzeć do studni. Wtedy dane było mi przekonać się o kolejnej cesze Leśniaków, odróżniającej ich od pozostałych rodzajów evów. Mianowicie, gdy tylko moje ludzkie ręce okazały się za słabe, aby podnieść wypełnione wodą wiadro, na pomoc przybyło kilkoro elfich mężów, jacy urządzili swoiste zawody w wyciąganiu go, robiąc z tego wydarzenia wręcz wioskowe święto. Nim się obejrzałem, wokół nas zebrał się mały tłumek obserwujących, a i z czasem do konkursu dołączyli inni, chcący zmierzyć się z tym zadaniem. Jak mi później powiedziano, ci evowie uwielbiają wręcz pomagać, jednak jeszcze bardziej od tego wielbią rywalizację.

17.2.19